-
Czyś ty zwariowała?
To
pytanie zadaje mi każdy, kto dowiaduje się o tym, że zaprosiłam pannę Irving na
sobotnią kolację. Nie dziwię im się, bo ja też myślę, że coś ze mną nie tak. Normalna
uczennica, która nie lubi jakiegoś nauczyciela nie zaprosiłaby go na kolację
dla rodziny i przyjaciół. Zwłaszcza jeśli naprawdę mocno się nie znoszą i
starają się uprzykrzyć sobie jak najbardziej życie, żeby czas, który wspólnie
spędzają był najgorzej spożytkowanym przez nich czasem w całej historii ich
życia. Tak z grubsza wyglądały wszystkie dotychczasowe lekcje matematyki, a
przynajmniej do momentu, gdy nie musiałam zabrać ze sobą do szkoły Massie,
która nie może zostać w nim sama ze względu na to, że może jej się stać krzywda
podczas samotnego przebywania w domu i może go np. spalić, rozwalić czy
przeprowadzić jakiejś skomplikowane doświadczenie w wyniku czego by
eksplodował. Ale ja nie jestem zwykłą uczennicą, a moje życie wcale nie jest
takie fajne, jakby się wydawało. Choćby dlatego, że mam szesnaście lat,
fioletowe włosy, przyrodnią siostrę geniuszkę z króliczym ADHD i chłopaka,
który od rozmowy z dyrektorem powiedział do mnie tylko: „Zobaczymy się na
lunchu”, ale tak naprawdę wcale nie miał zamiaru dotrzymać obietnicy. Nie żebym
wyjątkowo to opłakiwała, bo to może nawet lepiej, że nie ma go w zasięgu mojego
wzroku, bo wcale bardzo mi się nie widzi gapienie na jego plecy przez całą
godzinę.
Nie
podoba mi się też ani trochę to, jak widzę, że Victoria niemal usycha na widok
siedzącego trzy stoliki dalej Johana, ale udaje, że jego widok wcale jej nie
rusza i je spokojnie swoją sałatkę z kurczakiem, rzucając mu tylko tęskne
spojrzenia znad stron Harper’s Baazar,
które aktualnie czyta. Johan i Victoria nie są parą, ale widzę, że też się na
to nie zapowiada, chociażby dlatego, że mimo iż Tori gotowa by była zrobić
wiele to traci cierpliwość z tymi podchodami, w które gra z nią Johan. Niby
rozstał się jakiś czas temu z Julianną i powiedział, że Tori jest w jego typie,
a poza tym umówił się z nią na randkę, po której udawali, że w ogóle się nie
znają, jednak to nie jest w porządku. A mimo to nie będę się ani wtrącać ani
tego oceniać, bo mi i Christianowi zajęło to ponad rok by powiedzieć, co do
siebie czujemy, a i tak nie jestem całkiem pewna, czy właśnie tak sobie
wyobrażałam idealny związek z idealnym chłopakiem.
Może
i to lepiej, że wcale się tak z tym nie afiszujemy, ale zaczynam żałować, że
nie powiedziałam mu, co o tym wszystkim myślę, dopóki mogłam. Teraz nie mam
sposobności by to zrobić, bo nie pojawił się nawet na lunchu. Zaczynam się
martwić, czy po prostu się nie rozmyślił w stosunku do tego całego chodzenia.
-
Lara, masz zadanie z francuskiego? - pyta Ashley, która właśnie zasapana
usiadła przy stoliku, zajmowanym przeze mnie wraz z Trevorem Shelleyem, Tori i
Massie. – Bo mademoiselle Klein kazała nam zrobić l'examen practique, którego ja nie rozumiem. Nie zrobiłam, a
to moje ostatnie nieprzygotowanie i pała, a rodzice mnie zabiją jeśli dostanę
jeszcze jedną pałę z francuskiego. Poratujesz? – poprosiła z żałosną miną.
Westchnęłam.
- Massie, wytłumaczysz Ashley, co i jak? Dam
ci dychę, obiecuję.
Massie uśmiecha się i kręci głową, a rude
loki podskakują, rozsypując się jej na ramionach.
- Spokojnie, wytłumaczę. Nie chcę kasy.
Tobie się bardziej przyda. O, cześć Christian.
Podskoczyłam na krześle i wstałam. Myślałam,
że Massie tylko się zgrywa, ale to rzeczywiście był Christian. Christian w
obcisłych krótkich spodenkach i z rozwianymi włosami i błyszczącymi oczami
pochylał się nad naszym stolikiem z lekkim uśmiechem. Spojrzał na mnie, a ja z
zaciśniętymi zębami i łyżeczką jogurtu w powietrzu, patrzyłam na niego
zdziwiona.
- Hej, Massie. Mogę na chwilę pożyczyć twoją
siostrę? - pyta osiemnastolatek, wskazując mnie ruchem głowy.
Moje serce zabiło szybciej, a żółć podeszła
do gardła. Chyba mi niedobrze. On chce ze mną porozmawiać.
- Pożyczyć? To znaczy, że kiedyś mi ją
oddasz - mruknęła Massie z nadąsaną miną. - Bierz i niech nie wraca. Tylko nie
zrób jej dziecka, bo rodzice mnie zabiją.
Czy własna siostra właśnie powiedziała, że
chętnie by mnie stąd wykopała?
Super; na wsparcie rodziny też nie mogę
liczyć.
- Okej. Biorę i nie zwracam, tak? - żartuje
mój chłopak.
Wszyscy nagle przerywają rozmowy i
koncentrują swoja
- Chcę być na waszym ślubie - mówi
niespodziewanie Victoria znad stron magazynu i posyła mi drwiące spojrzenie.
Patrzę na nią ze zdziwieniem.
Przełykam ślinę. To się nie dzieje naprawdę.
- Hej, jakim znowu ślubie? Kto się żeni? -
zainteresował się Jensen Carter, który właśnie pojawił się przy stoliku. Spojrzał
na Christiana; przybyli żółwika, a on usiadł na wolnym miejscu.
- Nikt, Jensenie - ucięłam szybko. - Ashley,
może lepiej dam ci ten francuski? – pytam by odwrócić uwagę od tematu, który
tak wszystkich bawi, a mnie niesamowicie drażni.
- Asha ma problem z francuskim? - zapytał
Jensen. - Fioleciku, zostaw to mnie. – Puścił do mnie oko.
Nim się ktoś obejrzał, Jensen odwrócił sobie
tyłem krzesło i usiadł na nim okrakiem, zwracając się do Ashley. Dziewczyna
cała poczerwieniała, ale wyglądała na podekscytowaną. Podobało jej się, że
jeden z najprzystojniejszych chłopaków w szkole - uznawany za
najprzystojniejszego - pomoże jej ze znienawidzonym przedmiotem. Posłała mi
rozanielone spojrzenie.
- Jak to nikt? - obruszyła się Massie,
szczerząc do Christiana zęby. Spojrzała na mnie, jakby wiedziała, coś czego ja
nie wiem. - Ty oczywiście.
Irytuję się jeszcze bardziej, gdy Ashley i
Victoria zaczynają po cichu chichotać. Massie do nich dołącza, a ja postanawiam
szybko się stąd zmyć. Jak najszybciej.
- Możemy już iść? - pytam Christiana z
westchnieniem.
Kiwa głową i uśmiecha się.
- W każdej chwili - odpowiada grzecznie.
Wstaję i daję znać, że idę odnieść tacę, po
czym kieruję się do okienka z napisem „zwroty”, gdzie miła pani przyjmuje moją
niedojedzoną tortillę i jogurt wiśniowy. Wydaje mi się, że wszyscy wokół mnie
obserwują, a Natalie McCasey niemal zabija spojrzeniem. Dwóch z trzech
najseksowniejszych facetów w szkole siedziało przecież przy naszym stoliku.
Brakowało tylko Johana… No i zraz zabraknie też Christiana.
Johan, Christian i Jensen. Trzy największe
ciacha w szkole. A jedna trzecia tej
paczki to mój chłopak.
Wracam do stolika i biorę swoją torbę.
Christian
- No to nara - rzuca mój chłopak, a ja tylko
macham wszystkim i wychodzę razem z nim ze stołówki, czując, że „nasz sekret”
został odkryty. Victoria mruga do mnie i szepcze bezgłośnie: „Bawcie się
dobrze”. Ten jej uśmiech dobrze mi podpowiada, że jej złośliwość jest
uzasadniona. Massie unosi kciuk, a Trevor puszcza mi oczko i kręci głową,
wskazując Victorię. On też wie. Oni wszyscy wiedzą.
***
- No to… O czym chciałeś rozmawiać? - pytam,
gdy znajdujemy się w podziemiach szkoły.
Jest tu trochę ciemno, ale przez małe
okienko wpada sporo jasnego światła, które nadaje podziemnym korytarzom nieco
przerażającego wyglądu, zwłaszcza, gdy patrzy się na nasze cienie w jego
świetle. To jednocześnie fajne, ale też trochę przerażające. Powtarzam się;
wiem.
Christian odwraca się w moją stronę i
uśmiecha się lekko. Trzyma lewą rękę w kieszeni, a prawą mierzwi sobie lekko
włosy. Opiera mnie o ścianę i kładzie ręce po obu stronach mojej głowy.
- Czy powiedziałem, że chcę rozmawiać? –
zapytał ze słodkim uśmiechem.
Nie. Nie zapytał.
Patrzę na niego, a moje serce bije coraz
głośniej. Krew dudni mi w uszach, a policzki zaczynają piec od rumieńców.
Spojrzenie jego niebieskich oczu niemal boli, zwłaszcza, że w półmroku wydają
się granatowe i takie niezwykłe. Patrzymy na siebie w milczeniu. To nie jest
ten rodzaj milczenia, kiedy wszyscy mają dobre nastroje, za oknem jest piękna
pogoda, która tylko sprzyja dobremu samopoczuciu, a wszyscy rozumieją się bez
słów. Milczenie niemal mnie paraliżuje, a hałasy ponad naszymi głowami trochę
mnie irytują. Słyszę kroki ludzi, czuję bicie swojego serca i mój gęstniejący
oddech.
- A co innego mielibyśmy robić? - pytam by
przerwać bolesną ciszę, naiwnie wierząc, że uzyskam zadowalającą nas oboje
odpowiedź. Znów milczy, więc kontynuuję: - Więc co, Christianie? Co moglibyśmy
robić w podziemiach szkoły? Jest tu ciemno i dziwnie pachnie wilgocią - skarżę
się.
Nie odpowiada. Widzę jedynie blady uśmiech
na jego przystojnej twarzy. Jego oczy śledzą każdy mój ruch, gdy ja śledzę
powoli każdy szczegół jego twarzy. Nigdy aż tak wnikliwie się mu nie
przyglądałam, by nie zostać przyłapana na gapieniu się na niego. Teraz jednak
mogłam robić to wszystko i jeszcze trochę bez żadnych zahamowań i ograniczeń.
Jego wzrok prześlizguje się po mojej twarzy, jakby studiował każdy jej
szczegół. Moje rumieńce stają się jeszcze bardziej natrętne i zalewają moją
twarz po raz drugi; towarzyszy im lekkie mrowienie. Christian pochyla się ku
mnie i całuje bez chwili zawahania. Dotyk jego warg na moich sprawia, że
zapominam o wszystkim i kompletnie zatracam się w pocałunku. Jest czuły,
delikatny i ma w sobie coś nieuchwytnego, czego nie czułam, gdy całował mnie
wczoraj. Nie czułam tego też nigdy wcześniej. A przed Christianem całowali mnie
dwaj inni chłopcy. Mimo tego, jego pocałunki miały w sobie coś czego nie
czułam, gdy całowałam się z kimkolwiek innym. Miały w sobie uczucie. Uczucie,
którym darzył mnie on i uczucie, którym darzyłam go ja. Coś czego doświadczyć
mogłam tylko, gdy miałam przy sobie jego. Do całowania powinna być też dobra
atmosfera i mimo, że wcale nie byłam zachwycona tym, że całujemy się w
podziemiach szkoły, gdzie czuć było wilgocią i jakąś dziwną wonią piżma, która
wcale nie była przyjemna. Jednak, gdy na chwilę wstrzymałam oddech i znów
nabrałam powietrza nozdrzami, poczułam znajomy zapach perfum mojego chłopaka,
który przywodził mi na myśl to, gdy razem z Victorią
Powoli głaszcze moje włosy, ale nacisk jego
warg staje się niemal słodką torturą. Christian kontroluje mnie, a ja staram
się dopasować do rytmu pocałunków, które raz stają się wolne i spokojne, a raz
mają niemal szaleńcze, bolesne tempo. Opiera mnie o ścianę, niemal wciskając w
nią swoim ciałem, a jego dłoń, która wcześniej głaskała mnie po włosach,
podwija moją koszulkę. Jedna jego dłoń sięga do zapięcia stanika, a druga
gładzi moje plecy. Powstrzymuje się przed rozpięciem haftek i obie jego ręce
znajdują się nisko na moich plecach. Po moim ciele przechodzą dreszcze, kiedy
przez kilka kolejnych minut całujemy się w ciszy, obejmując. To bardzo
przyjemne. Naprawdę świetne. Podoba mi się to, co on robi. Podoba mi się dotyk
jego dłoni, zapach perfum, pocałunki, które wcale nie są takie namolne.
Powolne, słodkie; już nie szybkie. Zanurzam dłonie w jego włosach i ciągnę go
za nie.
Przerywa pocałunek i cicho mruczy. Niemal
jęczy.
- Mmm, mała, nie tak ostro – śmieje się
cicho i znów lekko mnie całuje.
Wracamy do zwykłego tempa całowania. Jego
język dotyka mojego, a ja zarzucam mu ręce na szyję. Jego ręce są wszędzie na
moim ciele. Mimo to nie próbuje namolnie wpychać mi ich pod bluzkę czy szkolną
spódniczkę – szanuje mnie. Gładzi mnie po policzku, plecach; zakręca sobie
kosmyki moich krótkich, fioletowych włosów wokół palców. Zjeżdża ustami na moją
szyję, a ja opuszczam ręce Gryzie ją i ssie, a ja jęczę cicho. Przyciąga mnie do
siebie, ja jednak nie protestuję, gdy podsadza mnie wyżej. Owijam nogi wokół
jego bioder. Tak jest dobrze… Lepiej nie myśleć zbyt wiele. Po prostu to czuć.
To taki głupi nawyk, że gdy mam mętlik w
głowie strasznie dużo myślę, a przez to mętlik w mojej głowie jest jeszcze
większy; gubię się w sobie, co tylko wzmaga odczucia, które mną targają. Nigdy
nie umiałam żyć w zgodzie ze sobą. Zawsze było we mnie coś sprzecznego, przez
co mechanizm wewnątrz mnie, moje emocje, myśli, odczucia – to wszystko nie
pozwala mi być grzeczną, przewidywalną i ułożoną dziewczyną. Bo gdyby tak było
to, czy – dla przykładu – miałabym fioletowe włosy?
Zdecydowanie nie. Tak by nie było. A jednak
jest, bo ja jestem pełna sprzeczności, które nie pozwalają mi na pełne
wykorzystanie mojego potencjału. Jestem jak aktywny wulkan, szalejąca wichura,
tsunami czy trąba powietrzna – pan Keating lubi mówić o mnie jak o żywiole, z
którym nie łatwo wygrać; uważa, że mam w sobie potencjał, którego nie ostudzi
ktoś kto nie będzie się ze mną równał. Tylko zastanawiam się, czy kiedy mi to
mówił, Maddie nie podała mu już Laktinu. Staje się po nim strasznie senny i
plecie czasem trochę bez sensu. Ale to wszystko przez ten lek… Ja pewnie też
czułabym się po nim nieźle naćpana. To trochę jak przedawkowanie syropu na
kaszel z kodeiną.
Kiedyś Tori bardzo poważnie się
rozchorowała. Charczała, kasłała i chrypiała, mówiąc, że jej przełyk i gardło
są rozorane przez wizytę u doktora Malcovitza, który wepchnął jej do buzi
specjalny drewniany patyczek, żeby sprawdzić, czy ma zaczerwienione gardło.
Krztusiła się po tym ponoć przez pół godziny, a durny doktorek uznał, że to
tylko przeziębienie choć w gabinecie mierzył jej temperaturę i miała
trzydzieści dziewięć stopni, potworny kaszel, ból gardła i posmak śledzia w
buzi, choć śledzia wcale nie jadła, bo ich nie lubi. Nie pytajcie więc,
dlaczego czuła posmak śledzia w buzi, skoro go nie lubi i nie je. Wtedy chyba
wciąż była naćpana tą kodeiną. Tori nie pominęła żadnych szczegółów przy
opowiadaniu mi, więc ja też ich nie pomijam.
Doktorek przepisał mamie Tori tylko jakieś
pastylki do ssania, paracetamol (który można dostać też bez recepty) i syrop na
kaszel z kodeiną. Tori została w domu, leżąc z okładami na czole dla zbicia
gorączki, zajadając się zupą z marchewki, gotowanym kurczakiem z marchewką,
marchewkowym kremem z soczewicą i innymi marchewkowymi pysznościami; choć Tori
nie lubi marchwi, lecz jej mama uznała, że marchewka jest bardzo dobra, zdrowa
i pożywna i jest właśnie tym, czego chora Tori potrzebuje w swojej
rekonwalescencji. Albo marchewka, albo głodówka (marchewka oczywiście wygrała).
Victoria leżała w łóżku i brała lekarstwa. Spała też na okrągło, jak to z
chorymi bywa. Sen to przecież jeden z najlepszych sposób na to by pozwolić
organizmowi walczyć z osłabieniem.
Tori była sama w domu i czuła się jednak na
tyle źle, że sama nie wiedziała, ile syropu powinna wziąć. W jej pokoju leżały
tylko duże łyżki do zupy, więc uznała, że skoro mama mówiła o łyżce to chodziło
jej o łyżkę do zupy, a zamiast wziąć jedną, połknęła dwie porcje leku. Ponoć
Christian znalazł ją potem siedzącą pod ścianą w jego pokoju, kołyszącą się na
boki i śpiewającą wymyśloną przez swój urojony umysł piosenkę o narąbanych królikach-rabusiach,
które kicały do sklepu żelaznego po gwoździe – zarzekał się później Christian w
swojej opowieści, zwijając się ze śmiechu.
No i gdy ją znalazł, oczywiście nie
przegapił okazji, by sprawdzić czy nie ma gorączki, bo wydawało mu się wtedy,
że to właśnie gorączka sprawiła, że jej tyci móżdżek (który wcale nie jest taki
tyci) się przegrzał, a jej odbiła szajba.
A potem Christian zrozumiał, że to przez syrop, bo zaczęła jakoś
charczeć nosowo, że nadmiar kodeiny wzmaga u niej suchość w gardle, więc
potrząsnął nią i powiedział do niej coś w stylu: „To miała być łyżeczka
stołowa, a nie łyżka stołowa, kretynko!”, ale Tori nie doczekała końca zdania i
postanowiła się przekimać na podłodze, która musiała wydać jej się zadziwiającą
wygodna…
Christian oczywiście zaniósł ją do łóżka,
dopilnował by syrop z kodeiną zniknął z jej listy lekarstw i powiedział ich
mamie, że powinni jeszcze raz udać się do lekarza. Tym razem do psychiatry, bo
Tori wykazuje niepokojące oznaki tego, że zaczęła się cofać w rozwoju. Oczywiście mama nie
zaprowadziła Victorii do psychiatry, ale też zdzieliła syna ścierką za to, że
to on, a nie jego siostra cofa się w rozwoju.
Christian…
- Hej, mała, jesteś tu ze mną? – Pytanie
Christiana wyrywa mnie z moich przemyśleń.
Już mnie nie całuje. Ani nie dotyka. Nie
przytula. Patrzy na mnie tylko z założonymi rękami. Nagle zaczynam się czuć
bardzo samotna, bo on wydaje się być daleko, mimo że nie dzieli nas duża
odległość. Odczuwam silną potrzebę przytulenia się do niego i poczucia go znów
przy sobie. Miałam go tak blisko, tak chętnego do całowania i wszystkiego tego
co robią inne pary, ale nagle zaczęłam myśleć o ziewaniu, Victorii, syropie z
kodeiną i narąbanych króliczkach-rabusiach, które chodzą do sklepu żelaznego po
gwoździe; zapomniałam, gdzie jestem i co robię, i z kim robię.
- Króliczki – bąkam pod nosem. Macham ręką. –
A z resztą… Chodźmy już, bo dzwonek zadzwonił.
Na następnej lekcji ciągle kułam się
ołówkiem ze złości, że tak bardzo się zamyśliłam, że zapomniałam o swoim
chłopaku, kiedy on robił mi takie przyjemne rzeczy. Może to przez to, że
całował mnie po szyi? Wydaje mi się, że szyja to chyba jakiś mój punkt zaczepu,
bo zaczęło mi się tak jakoś dziwnie przyjemnie robić, a zapach jego perfum
wzmógł efekt przez co zaczęłam myśleć o czymś odległym, co działo się dawno temu,
w dodatku po części z nim, a mimo to nie otrząsnęłam się z transu. Ciągle
myślałam o tej głupiej piosence Tori o narąbanych króliczkach w sklepie
żelaznym.
Odbiło mi, tyle wiem. Mówię wam, to te
króliczki. Narąbane króliczki.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.
_____________________
Szczerze? Mam wenę i plany. Przeciwnikami są dla mnie czas i obowiązki. Mnożą się jak grzyby po deszczu. Ciągle mam coś do zrobienia. Hmm... No i mam plany na zrobienie jeszcze co najmniej dwa razy tyle, co jest na blogu. Albo i więcej. Zależy od tego, co jeszcze zaplanuję. Zaraz kończę Teacher, więc tak jakby pożegnam się z częścią siebie, którą miałam tak długo. Mam na myśli świat fanfiction. Raczej już nie planuję pisania tego typu opowiadań. Zbyt mocno już przyzwyczaiłam się do opowiadań, które sama sobie kreuję; postaci, które tworzy moja wyobraźnia. Będę za tym tęsknić, ale już na długo przed tym, jak Kasia namówiła mnie do spróbowania czegoś nowego, a ja wpadłam na pomysł napisania tego opowiadania, pisałam dla samej siebie opowiadania z udziałem innych opowiadań. Cieszę się, że mogłam spróbować, a wy mnie wspieracie. To, że podoba wam się Trust me jest dla mnie wielkim komplementem. Nie myślałam, że choć jedna odoba będzie to czytać, a mam czytelników i na blogspocie i na wattpadzie. To bardzo wiele.
Nie macie pojęcia, jak wiele...
Tinsley xx
Ja płaczę
OdpowiedzUsuńP ł a c z ę
xD
Narąbane Króliczk-rabusie xD
Takie rzeczy tylko u Tinsley
Ok so czekam na nexta xD
Piękne *.*
OdpowiedzUsuńPrawie cały rozdział płakałam ze śmiechu :'D
Nadal nie ogarniam jak ona mogła zaprosić nauczycielkę na kolację. Do własnego domu! Straszne :o
Massie - przyrodnia siostra geniuszka z króliczym ADHD. Ahaaaa Jak dla mnie Massie już zawsze będzie małym, wrednym, rudym czymś <3
Wow. Wszyscy już o nich wiedzą :o Szybcy są :'D
Jezu. Rzygam tęczą. Ale oni są tak cholernie słodcy, że nawet nie mogę się o to gniewać.
Hahahahhhhhhh xD najebane króliki-rabusie, które chodzą do sklepu żelaznego po gwoździe.
Leżę, ryczę i nie wstaję :'DD
Szkoda, że to już koniec części pierwszej. Ale czekam na drugą =)
Wiesz jak bardzo uwielbiam Twoje opowiadania, więc tak właściwie nie mam już nic do dodania. Tylko jedno. Pisz dalej, bo robisz to na prawdę niesamowicie. Chcę więcej!
Wene już masz, to życzę ci czasu. Bo u mnie ciut z nim krucho.
Kurna. Teraz będę miała króliki w głowie :'D
Serdecznie pozdrawiam
(Najebana niewiedomo-czym)
Kate xXx
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńChciałam przeczytać wczoraj, ale miałam inne zajęcia.
Najlepszy fragment z tego rozdziału to ten o Victorii i narąbanych króliczkach-rabusiach ;)
Pozdrawiam i czekam co dalej <3