12 paź 2015

Dziesiąty

- Czyś ty zwariowała?
To pytanie zadaje mi każdy, kto dowiaduje się o tym, że zaprosiłam pannę Irving na sobotnią kolację. Nie dziwię im się, bo ja też myślę, że coś ze mną nie tak. Normalna uczennica, która nie lubi jakiegoś nauczyciela nie zaprosiłaby go na kolację dla rodziny i przyjaciół. Zwłaszcza jeśli naprawdę mocno się nie znoszą i starają się uprzykrzyć sobie jak najbardziej życie, żeby czas, który wspólnie spędzają był najgorzej spożytkowanym przez nich czasem w całej historii ich życia. Tak z grubsza wyglądały wszystkie dotychczasowe lekcje matematyki, a przynajmniej do momentu, gdy nie musiałam zabrać ze sobą do szkoły Massie, która nie może zostać w nim sama ze względu na to, że może jej się stać krzywda podczas samotnego przebywania w domu i może go np. spalić, rozwalić czy przeprowadzić jakiejś skomplikowane doświadczenie w wyniku czego by eksplodował. Ale ja nie jestem zwykłą uczennicą, a moje życie wcale nie jest takie fajne, jakby się wydawało. Choćby dlatego, że mam szesnaście lat, fioletowe włosy, przyrodnią siostrę geniuszkę z króliczym ADHD i chłopaka, który od rozmowy z dyrektorem powiedział do mnie tylko: „Zobaczymy się na lunchu”, ale tak naprawdę wcale nie miał zamiaru dotrzymać obietnicy. Nie żebym wyjątkowo to opłakiwała, bo to może nawet lepiej, że nie ma go w zasięgu mojego wzroku, bo wcale bardzo mi się nie widzi gapienie na jego plecy przez całą godzinę.
Nie podoba mi się też ani trochę to, jak widzę, że Victoria niemal usycha na widok siedzącego trzy stoliki dalej Johana, ale udaje, że jego widok wcale jej nie rusza i je spokojnie swoją sałatkę z kurczakiem, rzucając mu tylko tęskne spojrzenia znad stron Harper’s Baazar, które aktualnie czyta. Johan i Victoria nie są parą, ale widzę, że też się na to nie zapowiada, chociażby dlatego, że mimo iż Tori gotowa by była zrobić wiele to traci cierpliwość z tymi podchodami, w które gra z nią Johan. Niby rozstał się jakiś czas temu z Julianną i powiedział, że Tori jest w jego typie, a poza tym umówił się z nią na randkę, po której udawali, że w ogóle się nie znają, jednak to nie jest w porządku. A mimo to nie będę się ani wtrącać ani tego oceniać, bo mi i Christianowi zajęło to ponad rok by powiedzieć, co do siebie czujemy, a i tak nie jestem całkiem pewna, czy właśnie tak sobie wyobrażałam idealny związek z idealnym chłopakiem.
Może i to lepiej, że wcale się tak z tym nie afiszujemy, ale zaczynam żałować, że nie powiedziałam mu, co o tym wszystkim myślę, dopóki mogłam. Teraz nie mam sposobności by to zrobić, bo nie pojawił się nawet na lunchu. Zaczynam się martwić, czy po prostu się nie rozmyślił w stosunku do tego całego chodzenia.
- Lara, masz zadanie z francuskiego? - pyta Ashley, która właśnie zasapana usiadła przy stoliku, zajmowanym przeze mnie wraz z Trevorem Shelleyem, Tori i Massie. – Bo mademoiselle Klein kazała nam zrobić l'examen practique, którego ja nie rozumiem. Nie zrobiłam, a to moje ostatnie nieprzygotowanie i pała, a rodzice mnie zabiją jeśli dostanę jeszcze jedną pałę z francuskiego. Poratujesz? – poprosiła z żałosną miną.
Westchnęłam.
- Massie, wytłumaczysz Ashley, co i jak? Dam ci dychę, obiecuję.
Massie uśmiecha się i kręci głową, a rude loki podskakują, rozsypując się jej na ramionach.
- Spokojnie, wytłumaczę. Nie chcę kasy. Tobie się bardziej przyda. O, cześć Christian.
Podskoczyłam na krześle i wstałam. Myślałam, że Massie tylko się zgrywa, ale to rzeczywiście był Christian. Christian w obcisłych krótkich spodenkach i z rozwianymi włosami i błyszczącymi oczami pochylał się nad naszym stolikiem z lekkim uśmiechem. Spojrzał na mnie, a ja z zaciśniętymi zębami i łyżeczką jogurtu w powietrzu, patrzyłam na niego zdziwiona.
- Hej, Massie. Mogę na chwilę pożyczyć twoją siostrę? - pyta osiemnastolatek, wskazując mnie ruchem głowy.
Moje serce zabiło szybciej, a żółć podeszła do gardła. Chyba mi niedobrze. On chce ze mną porozmawiać.
- Pożyczyć? To znaczy, że kiedyś mi ją oddasz - mruknęła Massie z nadąsaną miną. - Bierz i niech nie wraca. Tylko nie zrób jej dziecka, bo rodzice mnie zabiją.
Czy własna siostra właśnie powiedziała, że chętnie by mnie stąd wykopała?
Super; na wsparcie rodziny też nie mogę liczyć.
- Okej. Biorę i nie zwracam, tak? - żartuje mój chłopak.
Wszyscy nagle przerywają rozmowy i koncentrują swoja
- Chcę być na waszym ślubie - mówi niespodziewanie Victoria znad stron magazynu i posyła mi drwiące spojrzenie. Patrzę na nią ze zdziwieniem.
Przełykam ślinę. To się nie dzieje naprawdę.
- Hej, jakim znowu ślubie? Kto się żeni? - zainteresował się Jensen Carter, który właśnie pojawił się przy stoliku. Spojrzał na Christiana; przybyli żółwika, a on usiadł na wolnym miejscu.
- Nikt, Jensenie - ucięłam szybko. - Ashley, może lepiej dam ci ten francuski? – pytam by odwrócić uwagę od tematu, który tak wszystkich bawi, a mnie niesamowicie drażni.
- Asha ma problem z francuskim? - zapytał Jensen. - Fioleciku, zostaw to mnie. – Puścił do mnie oko.
Nim się ktoś obejrzał, Jensen odwrócił sobie tyłem krzesło i usiadł na nim okrakiem, zwracając się do Ashley. Dziewczyna cała poczerwieniała, ale wyglądała na podekscytowaną. Podobało jej się, że jeden z najprzystojniejszych chłopaków w szkole - uznawany za najprzystojniejszego - pomoże jej ze znienawidzonym przedmiotem. Posłała mi rozanielone spojrzenie.
- Jak to nikt? - obruszyła się Massie, szczerząc do Christiana zęby. Spojrzała na mnie, jakby wiedziała, coś czego ja nie wiem. - Ty oczywiście.
Irytuję się jeszcze bardziej, gdy Ashley i Victoria zaczynają po cichu chichotać. Massie do nich dołącza, a ja postanawiam szybko się stąd zmyć. Jak najszybciej.
- Możemy już iść? - pytam Christiana z westchnieniem.
Kiwa głową i uśmiecha się.
- W każdej chwili - odpowiada grzecznie.
Wstaję i daję znać, że idę odnieść tacę, po czym kieruję się do okienka z napisem „zwroty”, gdzie miła pani przyjmuje moją niedojedzoną tortillę i jogurt wiśniowy. Wydaje mi się, że wszyscy wokół mnie obserwują, a Natalie McCasey niemal zabija spojrzeniem. Dwóch z trzech najseksowniejszych facetów w szkole siedziało przecież przy naszym stoliku. Brakowało tylko Johana… No i zraz zabraknie też Christiana.
Johan, Christian i Jensen. Trzy największe ciacha w szkole.  A jedna trzecia tej paczki to mój chłopak.
Wracam do stolika i biorę swoją torbę. Christian
- No to nara - rzuca mój chłopak, a ja tylko macham wszystkim i wychodzę razem z nim ze stołówki, czując, że „nasz sekret” został odkryty. Victoria mruga do mnie i szepcze bezgłośnie: „Bawcie się dobrze”. Ten jej uśmiech dobrze mi podpowiada, że jej złośliwość jest uzasadniona. Massie unosi kciuk, a Trevor puszcza mi oczko i kręci głową, wskazując Victorię. On też wie. Oni wszyscy wiedzą.

***

- No to… O czym chciałeś rozmawiać? - pytam, gdy znajdujemy się w podziemiach szkoły.
Jest tu trochę ciemno, ale przez małe okienko wpada sporo jasnego światła, które nadaje podziemnym korytarzom nieco przerażającego wyglądu, zwłaszcza, gdy patrzy się na nasze cienie w jego świetle. To jednocześnie fajne, ale też trochę przerażające. Powtarzam się; wiem.
Christian odwraca się w moją stronę i uśmiecha się lekko. Trzyma lewą rękę w kieszeni, a prawą mierzwi sobie lekko włosy. Opiera mnie o ścianę i kładzie ręce po obu stronach mojej głowy.
- Czy powiedziałem, że chcę rozmawiać? – zapytał ze słodkim uśmiechem.
Nie. Nie zapytał.
Patrzę na niego, a moje serce bije coraz głośniej. Krew dudni mi w uszach, a policzki zaczynają piec od rumieńców. Spojrzenie jego niebieskich oczu niemal boli, zwłaszcza, że w półmroku wydają się granatowe i takie niezwykłe. Patrzymy na siebie w milczeniu. To nie jest ten rodzaj milczenia, kiedy wszyscy mają dobre nastroje, za oknem jest piękna pogoda, która tylko sprzyja dobremu samopoczuciu, a wszyscy rozumieją się bez słów. Milczenie niemal mnie paraliżuje, a hałasy ponad naszymi głowami trochę mnie irytują. Słyszę kroki ludzi, czuję bicie swojego serca i mój gęstniejący oddech.
- A co innego mielibyśmy robić? - pytam by przerwać bolesną ciszę, naiwnie wierząc, że uzyskam zadowalającą nas oboje odpowiedź. Znów milczy, więc kontynuuję: - Więc co, Christianie? Co moglibyśmy robić w podziemiach szkoły? Jest tu ciemno i dziwnie pachnie wilgocią - skarżę się.
Nie odpowiada. Widzę jedynie blady uśmiech na jego przystojnej twarzy. Jego oczy śledzą każdy mój ruch, gdy ja śledzę powoli każdy szczegół jego twarzy. Nigdy aż tak wnikliwie się mu nie przyglądałam, by nie zostać przyłapana na gapieniu się na niego. Teraz jednak mogłam robić to wszystko i jeszcze trochę bez żadnych zahamowań i ograniczeń. Jego wzrok prześlizguje się po mojej twarzy, jakby studiował każdy jej szczegół. Moje rumieńce stają się jeszcze bardziej natrętne i zalewają moją twarz po raz drugi; towarzyszy im lekkie mrowienie. Christian pochyla się ku mnie i całuje bez chwili zawahania. Dotyk jego warg na moich sprawia, że zapominam o wszystkim i kompletnie zatracam się w pocałunku. Jest czuły, delikatny i ma w sobie coś nieuchwytnego, czego nie czułam, gdy całował mnie wczoraj. Nie czułam tego też nigdy wcześniej. A przed Christianem całowali mnie dwaj inni chłopcy. Mimo tego, jego pocałunki miały w sobie coś czego nie czułam, gdy całowałam się z kimkolwiek innym. Miały w sobie uczucie. Uczucie, którym darzył mnie on i uczucie, którym darzyłam go ja. Coś czego doświadczyć mogłam tylko, gdy miałam przy sobie jego. Do całowania powinna być też dobra atmosfera i mimo, że wcale nie byłam zachwycona tym, że całujemy się w podziemiach szkoły, gdzie czuć było wilgocią i jakąś dziwną wonią piżma, która wcale nie była przyjemna. Jednak, gdy na chwilę wstrzymałam oddech i znów nabrałam powietrza nozdrzami, poczułam znajomy zapach perfum mojego chłopaka, który przywodził mi na myśl to, gdy razem z Victorią
Powoli głaszcze moje włosy, ale nacisk jego warg staje się niemal słodką torturą. Christian kontroluje mnie, a ja staram się dopasować do rytmu pocałunków, które raz stają się wolne i spokojne, a raz mają niemal szaleńcze, bolesne tempo. Opiera mnie o ścianę, niemal wciskając w nią swoim ciałem, a jego dłoń, która wcześniej głaskała mnie po włosach, podwija moją koszulkę. Jedna jego dłoń sięga do zapięcia stanika, a druga gładzi moje plecy. Powstrzymuje się przed rozpięciem haftek i obie jego ręce znajdują się nisko na moich plecach. Po moim ciele przechodzą dreszcze, kiedy przez kilka kolejnych minut całujemy się w ciszy, obejmując. To bardzo przyjemne. Naprawdę świetne. Podoba mi się to, co on robi. Podoba mi się dotyk jego dłoni, zapach perfum, pocałunki, które wcale nie są takie namolne. Powolne, słodkie; już nie szybkie. Zanurzam dłonie w jego włosach i ciągnę go za nie.
Przerywa pocałunek i cicho mruczy. Niemal jęczy.
- Mmm, mała, nie tak ostro – śmieje się cicho i znów lekko mnie całuje.
Wracamy do zwykłego tempa całowania. Jego język dotyka mojego, a ja zarzucam mu ręce na szyję. Jego ręce są wszędzie na moim ciele. Mimo to nie próbuje namolnie wpychać mi ich pod bluzkę czy szkolną spódniczkę – szanuje mnie. Gładzi mnie po policzku, plecach; zakręca sobie kosmyki moich krótkich, fioletowych włosów wokół palców. Zjeżdża ustami na moją szyję, a ja opuszczam ręce Gryzie ją i ssie, a ja jęczę cicho. Przyciąga mnie do siebie, ja jednak nie protestuję, gdy podsadza mnie wyżej. Owijam nogi wokół jego bioder. Tak jest dobrze… Lepiej nie myśleć zbyt wiele. Po prostu to czuć.
To taki głupi nawyk, że gdy mam mętlik w głowie strasznie dużo myślę, a przez to mętlik w mojej głowie jest jeszcze większy; gubię się w sobie, co tylko wzmaga odczucia, które mną targają. Nigdy nie umiałam żyć w zgodzie ze sobą. Zawsze było we mnie coś sprzecznego, przez co mechanizm wewnątrz mnie, moje emocje, myśli, odczucia – to wszystko nie pozwala mi być grzeczną, przewidywalną i ułożoną dziewczyną. Bo gdyby tak było to, czy – dla przykładu – miałabym fioletowe włosy?
Zdecydowanie nie. Tak by nie było. A jednak jest, bo ja jestem pełna sprzeczności, które nie pozwalają mi na pełne wykorzystanie mojego potencjału. Jestem jak aktywny wulkan, szalejąca wichura, tsunami czy trąba powietrzna – pan Keating lubi mówić o mnie jak o żywiole, z którym nie łatwo wygrać; uważa, że mam w sobie potencjał, którego nie ostudzi ktoś kto nie będzie się ze mną równał. Tylko zastanawiam się, czy kiedy mi to mówił, Maddie nie podała mu już Laktinu. Staje się po nim strasznie senny i plecie czasem trochę bez sensu. Ale to wszystko przez ten lek… Ja pewnie też czułabym się po nim nieźle naćpana. To trochę jak przedawkowanie syropu na kaszel z kodeiną.
Kiedyś Tori bardzo poważnie się rozchorowała. Charczała, kasłała i chrypiała, mówiąc, że jej przełyk i gardło są rozorane przez wizytę u doktora Malcovitza, który wepchnął jej do buzi specjalny drewniany patyczek, żeby sprawdzić, czy ma zaczerwienione gardło. Krztusiła się po tym ponoć przez pół godziny, a durny doktorek uznał, że to tylko przeziębienie choć w gabinecie mierzył jej temperaturę i miała trzydzieści dziewięć stopni, potworny kaszel, ból gardła i posmak śledzia w buzi, choć śledzia wcale nie jadła, bo ich nie lubi. Nie pytajcie więc, dlaczego czuła posmak śledzia w buzi, skoro go nie lubi i nie je. Wtedy chyba wciąż była naćpana tą kodeiną. Tori nie pominęła żadnych szczegółów przy opowiadaniu mi, więc ja też ich nie pomijam.
Doktorek przepisał mamie Tori tylko jakieś pastylki do ssania, paracetamol (który można dostać też bez recepty) i syrop na kaszel z kodeiną. Tori została w domu, leżąc z okładami na czole dla zbicia gorączki, zajadając się zupą z marchewki, gotowanym kurczakiem z marchewką, marchewkowym kremem z soczewicą i innymi marchewkowymi pysznościami; choć Tori nie lubi marchwi, lecz jej mama uznała, że marchewka jest bardzo dobra, zdrowa i pożywna i jest właśnie tym, czego chora Tori potrzebuje w swojej rekonwalescencji. Albo marchewka, albo głodówka (marchewka oczywiście wygrała). Victoria leżała w łóżku i brała lekarstwa. Spała też na okrągło, jak to z chorymi bywa. Sen to przecież jeden z najlepszych sposób na to by pozwolić organizmowi walczyć z osłabieniem.
Tori była sama w domu i czuła się jednak na tyle źle, że sama nie wiedziała, ile syropu powinna wziąć. W jej pokoju leżały tylko duże łyżki do zupy, więc uznała, że skoro mama mówiła o łyżce to chodziło jej o łyżkę do zupy, a zamiast wziąć jedną, połknęła dwie porcje leku. Ponoć Christian znalazł ją potem siedzącą pod ścianą w jego pokoju, kołyszącą się na boki i śpiewającą wymyśloną przez swój urojony umysł piosenkę o narąbanych królikach-rabusiach, które kicały do sklepu żelaznego po gwoździe – zarzekał się później Christian w swojej opowieści, zwijając się ze śmiechu.
No i gdy ją znalazł, oczywiście nie przegapił okazji, by sprawdzić czy nie ma gorączki, bo wydawało mu się wtedy, że to właśnie gorączka sprawiła, że jej tyci móżdżek (który wcale nie jest taki tyci) się przegrzał, a jej odbiła szajba.  A potem Christian zrozumiał, że to przez syrop, bo zaczęła jakoś charczeć nosowo, że nadmiar kodeiny wzmaga u niej suchość w gardle, więc potrząsnął nią i powiedział do niej coś w stylu: „To miała być łyżeczka stołowa, a nie łyżka stołowa, kretynko!”, ale Tori nie doczekała końca zdania i postanowiła się przekimać na podłodze, która musiała wydać jej się zadziwiającą wygodna…
Christian oczywiście zaniósł ją do łóżka, dopilnował by syrop z kodeiną zniknął z jej listy lekarstw i powiedział ich mamie, że powinni jeszcze raz udać się do lekarza. Tym razem do psychiatry, bo Tori wykazuje niepokojące oznaki tego, że zaczęła się  cofać w rozwoju. Oczywiście mama nie zaprowadziła Victorii do psychiatry, ale też zdzieliła syna ścierką za to, że to on, a nie jego siostra cofa się w rozwoju.
Christian…
- Hej, mała, jesteś tu ze mną? – Pytanie Christiana wyrywa mnie z moich przemyśleń.
Już mnie nie całuje. Ani nie dotyka. Nie przytula. Patrzy na mnie tylko z założonymi rękami. Nagle zaczynam się czuć bardzo samotna, bo on wydaje się być daleko, mimo że nie dzieli nas duża odległość. Odczuwam silną potrzebę przytulenia się do niego i poczucia go znów przy sobie. Miałam go tak blisko, tak chętnego do całowania i wszystkiego tego co robią inne pary, ale nagle zaczęłam myśleć o ziewaniu, Victorii, syropie z kodeiną i narąbanych króliczkach-rabusiach, które chodzą do sklepu żelaznego po gwoździe; zapomniałam, gdzie jestem i co robię, i z kim robię.
- Króliczki – bąkam pod nosem. Macham ręką. – A z resztą… Chodźmy już, bo dzwonek zadzwonił.
Na następnej lekcji ciągle kułam się ołówkiem ze złości, że tak bardzo się zamyśliłam, że zapomniałam o swoim chłopaku, kiedy on robił mi takie przyjemne rzeczy. Może to przez to, że całował mnie po szyi? Wydaje mi się, że szyja to chyba jakiś mój punkt zaczepu, bo zaczęło mi się tak jakoś dziwnie przyjemnie robić, a zapach jego perfum wzmógł efekt przez co zaczęłam myśleć o czymś odległym, co działo się dawno temu, w dodatku po części z nim, a mimo to nie otrząsnęłam się z transu. Ciągle myślałam o tej głupiej piosence Tori o narąbanych króliczkach w sklepie żelaznym.

Odbiło mi, tyle wiem. Mówię wam, to te króliczki. Narąbane króliczki.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.

_____________________

Szczerze? Mam wenę i plany. Przeciwnikami są dla mnie czas i obowiązki. Mnożą się jak grzyby po deszczu. Ciągle mam coś do zrobienia. Hmm... No i mam plany na zrobienie jeszcze co najmniej dwa razy tyle, co jest na blogu. Albo i więcej. Zależy od tego, co jeszcze zaplanuję. Zaraz kończę Teacher, więc tak jakby pożegnam się z częścią siebie, którą miałam tak długo. Mam na myśli świat fanfiction. Raczej już nie planuję pisania tego typu opowiadań. Zbyt mocno już przyzwyczaiłam się do opowiadań, które sama sobie kreuję; postaci, które tworzy moja wyobraźnia. Będę za tym tęsknić, ale już na długo przed tym, jak Kasia namówiła mnie do spróbowania czegoś nowego, a ja wpadłam na pomysł napisania tego opowiadania, pisałam dla samej siebie opowiadania z udziałem innych opowiadań. Cieszę się, że mogłam spróbować, a wy mnie wspieracie. To, że podoba wam się Trust me jest dla mnie wielkim komplementem. Nie myślałam, że choć jedna odoba będzie to czytać, a mam czytelników i na blogspocie i na wattpadzie. To bardzo wiele. 
Nie macie pojęcia, jak wiele...

Tinsley xx

3 komentarze:

  1. Ja płaczę
    P ł a c z ę
    xD
    Narąbane Króliczk-rabusie xD
    Takie rzeczy tylko u Tinsley
    Ok so czekam na nexta xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne *.*
    Prawie cały rozdział płakałam ze śmiechu :'D
    Nadal nie ogarniam jak ona mogła zaprosić nauczycielkę na kolację. Do własnego domu! Straszne :o
    Massie - przyrodnia siostra geniuszka z króliczym ADHD. Ahaaaa Jak dla mnie Massie już zawsze będzie małym, wrednym, rudym czymś <3
    Wow. Wszyscy już o nich wiedzą :o Szybcy są :'D
    Jezu. Rzygam tęczą. Ale oni są tak cholernie słodcy, że nawet nie mogę się o to gniewać.
    Hahahahhhhhhh xD najebane króliki-rabusie, które chodzą do sklepu żelaznego po gwoździe.
    Leżę, ryczę i nie wstaję :'DD
    Szkoda, że to już koniec części pierwszej. Ale czekam na drugą =)
    Wiesz jak bardzo uwielbiam Twoje opowiadania, więc tak właściwie nie mam już nic do dodania. Tylko jedno. Pisz dalej, bo robisz to na prawdę niesamowicie. Chcę więcej!
    Wene już masz, to życzę ci czasu. Bo u mnie ciut z nim krucho.
    Kurna. Teraz będę miała króliki w głowie :'D
    Serdecznie pozdrawiam
    (Najebana niewiedomo-czym)
    Kate xXx

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział :)
    Chciałam przeczytać wczoraj, ale miałam inne zajęcia.
    Najlepszy fragment z tego rozdziału to ten o Victorii i narąbanych króliczkach-rabusiach ;)
    Pozdrawiam i czekam co dalej <3

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz motywuje mnie do działania, więc zrób mi tę przyjemność i pozwól, by na mojej twarzy zakwitł uśmiech ;)

Obserwatorzy