Dla Ozzy’ego
Bo nie ma lepszej (i bardziej szurniętej) przyjaciółki niż ty.
Dziękuję ci za każde nowe słowo, które dzięki tobie wymyśliłam.
Dziękuję ci za każde nowe słowo, które dzięki tobie wymyśliłam.
- Że co?
Jensen Carter patrzy na nas jak na kosmitki. Victoria patrzy
na mnie porozumiewawczo. Znam to spojrzenie: „co my mu teraz powiemy?” Właśnie
usłyszał, że Tori spotka się z Johanem, który swoją drogą jest kumplem i jego,
i Christiana.
Okej, Jensen…
Imiona i nazwisko:
Jensen Michael Carter
Wiek: 18 lat
(maturzysta)
Ulubione jedzenie:
sushi
Ulubiony sport:
koszykówka
Ulubiona muzyka:
punk rock
Poziom seksu: 96%
Status: Wolny
Moja ocena: 9.5/10
- Umówiłaś się z Johanem? - pyta rozbawiony chłopak. - Hoho.
Jak Chris się dowie to go zakopie.
- Jak Christian się dowie to ja ciebie zakopię - mówi
dziewczyna, zakładając ręce na piersi. Ma zaciśnięte usta. Chce grać twardą,
ale widzę, że się denerwuje.
Victoria nie chce, by Chris się dowiedział, bo to
wszystko zniszczy. Zapewne nie będzie miała następnej szansy na randkę z
Johanem, a to, że kocha się w nim początku gimnazjum to już wystarczający
powód, bym zadźgała Jensena, gdyby spróbował coś powiedzieć Christianowi. Tori
to z natury buntowniczka, a jeśli Christian zabroni jej się spotykać z Johanem
to nic dobrego z tego nie wyniknie.
Marszczę brwi i kalkuluję to po swojemu.
Jeśli Jensen powie Christianowi o Johan będzie miał
przekichane. Victoria będzie miała zakazane randkowania z jego przyjacielem to
się zbuntuje i choćby nie wiem co pójdzie na tę randkę – chociaż wymknie przez
okno. Jak się wymknie przez okno to pójdzie na randkę. Jak Christian się dowie,
że złamała zakaz i poszła na randkę, będzie miała przekichane. Jak będzie miała
przekichane to tym bardziej nie wróci na noc do domu. Skończy się na bardzo
romantycznej chwili pomiędzy nimi, ciążą na koniec pierwszej klasy. Tori nie
będzie chodzić do szkoły, a Johan nie pójdzie na studia. Jeśli ona będzie w
ciąży, a on nie pójdzie na studia to będą mieli przekichane, przerąbane i
spieprzone życie, bo każą im wziąć ślub. Jak każą im wziąć ślub to ich
ewentualne małżeństwo długo nie przetrwa. On będzie pracował na jakichś
budowach, a ona będzie leżała przed telewizorem z wielkim brzuchem. Długo tak
nie dadzą rady, bo Victoria jest leniwa i tym bardziej w ciąży nie będzie jej
się chciało niczego robić. Johan będzie miał na głowie ją, dziecko, mieszkanie,
siebie i długi. Będą się kłócić i nawzajem sobie szkodzić. Jak dojdzie do
czegoś gorszego to zrozumieją, że do siebie nie pasują. Podpiszą papiery
rozwodowe i w sądzie będą się kłócić o prawa rodzicielskie i alimenty. W końcu
wyjdzie na to, że Victoria dostanie prawa rodzicielskie i alimenty, a Johan
tylko długi i psa, zaczną się kłócić o podział mieszkania, ewentualnie domu. Po
rozwodzie ona się załamie, a on znajdzie sobie jakąś młodszą, ożeni się z nią,
zrobi jej dziecko i będą mieszkać razem w swoim idealnym domu bez żadnych
problemów i komplikacji, bo ona będzie robić fochy, a on wszystko będzie jej
ustępować. W weekendy będą przychodzić jego dzieci, więc jej się to nie będzie
podobać, a dzieci nazywać ją będą Jedzą. Będą jej tak uprzykrzać życie aż powie
mu, że to dla niej za wiele. Okażę się, że to wcale nie jego dziecko a sąsiada.
On się załamie, a Victoria przyjdzie mu z pomocą. Wrócą do siebie, a kiedy
dzieci będą już dorosłe wezmą drugi ślub i będą żyć długo i szczęśliwie.
Czy takie rozwiązanie wchodzi w rachubę?
Nie, oglądam dużo talk-show i cztery na pięć par po czymś
takim już do siebie nie wraca.
- A nie możesz tak przypadkiem trzymać buzi na kłódkę?
Victoria jest za młoda na takie komplikacje życiowe. Która szesnastolatka chciałaby
mieć dom, psa, dziecko i debila, który nie poszedł na studia? Chcesz jej to
zrobić?! - Patrzę oskarżycielsko na zmieszanego chłopaka.
- Laura, o czym ty mówisz? - Victoria potrząsa moim
ramieniem.
Czerwienieję.
Boże, to ja powinnam trzymać swój długi język na wodzy. Jensen
robi trochę zawstydzoną minę. Na jego miejscu też bym taką zrobiła, gdyby jakaś
szesnastolatka na niego naskoczyła gadając bzdurne teksty. W dodatku to
przecież totalne ciacho. Metr osiemdziesiąt czystego seksu.
Beznadzieja.
***
Niedziela… Po wczorajszym, dziwnym jak i niesamowitym
dniu wydawała się być nudna. Jednak wbrew temu, co można myśleć wcale taka nie
była. Niedziela oznacza to, że jesteśmy razem. To się nie zdarza w żaden inny
dzień tygodnia. Karen nie ma w piątki, mnie w soboty, taty od poniedziałku do
soboty, a Massie od poniedziałku do piątku. Niedziela jest tym dniem, który
rezerwujemy tylko dla naszej czwórki. Tylko ja, tata, Karen i Massie. Miły
dzień rodzinny, wspólny obiad i ogólnie cały dzień spędzamy wspólnie. Zazwyczaj
po obiedzie dwa z czterech sprząta, dwa z czterech odpoczywa, a przed jest
odwrotnie dwoje przygotowuje obiad, a dwoje odpoczywa. Zazwyczaj ja i Karen
robimy obiad, a Massie i tata sprzątają po nim. Zabawne, ale mimo, że Massie
jest rodzoną córką Karen to nie odziedziczyła po niej talentu kulinarnego.
Hmm, chyba powinnam co nieco powiedzieć o każdym z nich,
prawda? Hmm, kog oby tu pierwszego?... Już wiem! Karen idzie na pierwszy ogień.
Karen to moja macocha. Moja mama zmarła przy porodzie.
Bezpośrednie zagrożenie życia, wynikające z bycia „w tym stanie” zmusiło ją do
podjęcia decyzji w połowie ciąży. Ja albo ona. Albo mnie urodzi, albo usunie
ciążę. Dokonała wyboru. Urodziła mnie. Jednak za moje życie zapłaciła własnym. Tata
trwał w żałobie tylko rok. Aż albo tylko, jak kto woli. Moi rodzice nie byli
małżeństwem, narzeczeństwem ani nawet parą. Tata miał do tego prawo. Hmm,
zbaczam z tematu.
Karen, tak.
Mój tata poznał Karen, kiedy ta miała dwadzieścia lat.
Był od niej starszy o jedenaście lat, ale doskonale się rozumieli, a między
nimi iskrzyło, więc po co miał czekać z oświadczynami...? Rok po pierwszym
spotkaniu wzięli ślub - bez zbędnego czekania, bo wiedzieli, że są sobie
przeznaczeni i, że razem znaczą więcej niż osobno. Karen nie przeszkadzało to,
że byłam pierwszym dzieckiem taty. Pokochała mnie od pierwszego wejrzenia, a
przynajmniej tak próbuje mi wmawiać. Kiedy miałam dwa i pół roku, moja
przyszywana mama dowiedziała się o tym, że spodziewa się dziecka. Oboje byli
wniebowzięci i z niecierpliwością oczekiwali narodzin mojej przyrodniej
siostrzyczki. Osiem miesięcy później urodziła się Massie. Tak, doskonale wiem,
że ciąża trwa dziewięć. Massie była wcześniakiem. Dobre dwa tygodnie spędziła w
inkubatorze, a drugie tyle została na obserwacji. No i bum, przenosimy się
trzynaście lat później, do teraźniejszości.
Massie to niskie, rude coś, znanej powszechnie jako moja
młodsza, przyrodnia siostrunia, i jest bardziej dziewczyńskie niż ja. Karen jest
naturalną blondynką, a tata szatynem, więc nie mam pojęcia jakiej farby Bóg
użył, by stworzyć Massie... Mimo, że czasem zachowuje się jak diwa, to jest
całkiem znośna jak na młodszą siostrę, którą
notorycznie przyłapuję przy grzebaniu w moich ciuchach i kosmetykach. To
pieprzony wulkan energii - smerf z ADHD i klaun z rozwolnieniem w jednym.
Istnieje milion zawodów, miliard kółek zainteresowań w szkole i tryliard
rzeczowników, epitetów, rymów i innych pierdółek, a ona wszystkim by chciała
być, wszystko by chciała znać, a by tak się stało to rude monstrum uczy się w
szkole z internatem, w której ponoć rozwija swoje zainteresowania na milion
różnych powodów. Jest towarzyska, rozgadana i przyciąga ludzi jak magnes. Jej
mleczna cera, rude loki i duże, głęboko osadzone zielone oczy robią wrażenie na
każdym. Dlatego z dwojga złego to ja jestem Shrekem. Niestety, ale mając tak
piękną matkę jak Karen i takiego ojca nie można być brzydkim, dlatego to ja
odziedziczyłam tytuł rodzinnej szkarady, nawet jeśli powinnam choć w połowie
być tak ładna jak Mass, bo w końcu mamy tego samego tatę.
A skoro o ojcach mowa…
Punkt trzeci, i ostatni na mojej liście: tata.
Mój tata ma czterdzieści cztery lata, a spróbujcie mu to
powiedzieć. Lepiej z jakiegoś kilometra, by mieć szansę na ucieczkę przed nim. Ekhem.
Taki żarcik. Nikt nie wmówi mi, że mój tata na tyle wygląda, gdyby nie
zmarszczki i bruzdy wokół ust. Te swoje ADHD, Massie odziedziczyła po nim.
Rzadko kiedy widzę, że leży bezczynnie. Mimo tego, że pracuje sześć z siedmiu
dni w tygodniu to zawsze jest na nogach i nigdy nie ma dość. Biega siedem razy
w tygodniu, nawet jeśli jest na jednym z tych swoich wyjazdów służbowych to i
tak nie rezygnuje z biegania. Jemu jest to potrzebne jak tlen. Nie pali, pije
tylko zieloną herbatę, krzywi się na widok tabletek na wzmocnienie lub innego sztucznego
specyfiku na odporność. Jest w połowie wegetarianinem. Tak, w połowie. Zawsze
znajdzie pretekst, by zjeść jakieś mięso. Sądzę, że raczej nie dożyję dnia,
kiedy mój tata powie, że mięso jest ble, fuj i tak dalej… To raczej nie
możliwe, bo w naszej rodzinie wszyscy jesteśmy mięsożerni, więc głupio by było,
żeby tata był wegetarianinem, a ja, Karen i Massie sięgałybyśmy co pięć minut
po coś chociażby mięso podobnego. W szczególności bijemy się zawsze o
ostatniego kabanosa. Zazwyczaj wtedy dzielimy go na cztery, by nie było
problemu, a pięć sekund później jedziemy na zakupy, by zaopatrzyć się w większe
ilości, a potem kupujemy milion różnych rzeczy, tylko nie to co trzeba, i potem
wybieramy się do niego jeszcze raz.
Tak, jesteśmy dosyć dziwną rodziną. Jeździmy na pikniki
do szkoły Massie, na wakacje wyjeżdżamy do Hiszpani, a na Święto Dziękczynienia
do rodziny Karen, która jest naprawdę olbrzymia, i wtedy nigdy nie brakuje
puddingu i indyka, a nawet mamy tego w nadwyżkach.
Czasami wydaje mi się, że nie pasuję do tej rodziny, ale
kiedy widzę jak się kłócimy o ostatniego kabanosa i dopiero po dwudziestu
minutach, tak jak zawsze, dopiero wtedy godzimy się na równy podział kabanosa.
Zauważam wtedy jak bardzo jesteśmy jednocześnie waleczni i zgodni. To pokręcone
i rozczulające wręcz, że jeden kabanos potrafi nas tak poróżnić i pojednać.
- Laura, kolacja na stole! - Karen woła mnie wesoło.
- Już schodzę! – odpowiadam równie radośnie.
Odkładam mój tajemny zeszycik na jego miejsce, czyli za
poluzowaną deskę w podłodze, pod moim łóżkiem i wychodzę, zamykając za sobą
drzwi. Dziś moja i Massie kolej zmywania. Szykuje się wodna bitwa i zalanie
kuchni, a może nawet jakiś szlaban. Nie mogę się doczekać.
***
Poniedziałek to ponoć najgorszy dzień tygodnia, ale dla mnie
jest zwyczajny. Szkoła, jak zawsze - to nic nadzwyczajnego. Choć bardziej od
poniedziałków nie lubię środy - pierwsza matematyka. Witam się z koleżankami,
stojącymi niedaleko lekkim uśmiechem i zmierzam do szafki. Pierwsza lekcja
minęła mi nadzwyczaj szybko, zbyt szybko - chemia. Nie była to moja ulubiona
lekcja, ale nie należała do najgorszych, a zwłaszcza dziś, w dzień, który
zapamiętam na bardzo długo.
Nowy nauczyciel.
Wyprzedzając przewracanie oczami i teksty typu „stara
śpiewka”, mówię: nie jest wyjątkowo młody, nie wygląda jak z okładki Vogue’a,
nie siedział, nie ma niebieskich włosów, (chyba)
nie jest gejem, ma neutralne poglądy na temat efektu cieplarnianego, nie wiem
czy jest normalny i nie, nie jest azjatą.
Pytanie: więc co jest w nim takiego?
Charakter.
Na sam początek, czy też tak zwane pierwsze wrażenie,
uznałam, że wygląda jak kolorowy klaun. Żółta koszulka, niebieskie spodnie,
fioletowa marynarka, różowe buty, rude kręcone włosy. Wyglądał dosyć niecodziennie,
ekscentrycznie można by rzec. Szkła jego okularów były grube, brwi zrośnięte, a
jego rudawy, gęsty wąsik wyglądał jakby przechowywał tam resztki ze śniadania,
co było odrobinę… niesmaczne. Zabawne, ale od razu pomyślałam, że musiał
szantażować dyrektora, by dostać pracę, bo z takim wyglądem mógł się starać o
pracę tylko w cyrku.
I tu popełniłam błąd. Wszyscy popełnili błąd. A gdzie
konkretnie? W ocenie.
Wszyscy pomyśleli o tym, że to jakiś pajac, cyrkowiec,
równie ślepy na głupotę jak pan Rallison, który podczas lekcji potrafi zasnąć w
połowie zdania…
Nie, tutaj nie można było być beztroskim.
Jak się okazało nowy chemik jest pacyfistą, który wierzy,
w to, że ubrania, które na siebie ubieramy odzwierciedlają nasz charakter,
humor i osobowość. Mimo wyglądu klauna i stylu bycia typowego luzaka,
wypowiadał każde słowo z powagą, a cisza jaka panowała wtedy w klasie ogłuszała. Wystarczyło mi, że nowy nauczyciel tylko raz napotkał moje
spojrzenie, a wiedziałam, że nie będę mieć z nim żadnego problemu, jeśli będę
się stosować do podstawowych zasad zachowania i będę mu okazywać szacunek. A
nie musiałabym, bo jego spojrzenie tych mrocznych, czarnych oczu budziło
respekt. Wydawał się radosny, pełen uśmiechu, a wszystko w jego wyglądzie to
potwierdzało. Oprócz oczu. Jego oczy wydawały się być efektem ubocznym.
Sprawiały, że zastygałeś, niezdolny do wypowiedzenia słowa. Poważne spojrzenie,
ton słów i temat, na który się wypowiadał. Trzy najważniejsze aspekty, które nie pozwalały ci dokonać dokładnej oceny.
Powiadomił nas także o tym, że wie jako iż w naszych
oczach wygląda jak klaun-cyrkowiec, ale nigdy nie zważał na opinię innych, tak
też i teraz się tym nie będzie przejmował, bo dobrze czuje się w swoim ciele i
nikt nie sprawi, że będzie inaczej.
Siedziałam na końcu klasy, więc kiedy każdy z niepokojem
wygładzał swoje ubranie, niespokojnie się sobie przyglądał, ja ukrywałam
uśmiech za podręcznikiem. Dosyć zabawnie było patrzeć na to, jak każdy w jednej
chwili czuje się gorszy od tego mężczyzny.
Nie nosiliśmy szkolnych mundurków, więc wygląda każdego
był zależny od środków materialnych, jakimi dysponowali opiekunowie każdego z
uczniów. Ja nie wyglądałam najgorzej, ale też i nie prezentowałam się
najgorzej. Może moje dżinsy nie są od Diora, sweterek od Victoria’s Secret, ale
nie czuję się z tym źle. Nigdy mi nie zależało na tym, by wydawać górę
pieniędzy na ubrania. Szybko z nich wyrastam, więc dlaczego miałabym płacić
pięćset dolarów za sweter, którego w przyszłą zimę już nie będę nosić?
Wiedział czego chce, jaki chce być i robił to co uważał
za słusznie, i krytyka nie była mu straszna. Można go było podziwiać, bo robił
i mówił rzeczy, które w dzisiejszych czasach nas przerażają. Chęć dopasowania
się do innych, by nie wyglądać jak dziwadło, nie odróżniać się, była czasem tak
duża, że ludzie zatracali samych siebie, by być jak inni, bo teraz nikt nie
powinien odstawać...
Ja taka nie byłam.
Karen często mi powtarzała: „Po co chcesz się dopasować,
skoro urodziłaś się, by odstawać? Bądź sobą."Odkąd po raz pierwszy
usłyszałam te słowa, starałam się zrobić wszystko, by być sobą, nie udawać
nikogo, nie próbować być czyimś wannabe*. Chyba mi się udało, bo moją dewizą
stało się: „Nie jestem królową piękności. Jestem piękna taka jaka jestem."
To zobaczyłam w oczach nowego nauczyciela.
„Jesteś do mnie podobna.”
_______________
Hejka! Co tam u was? U mnie całkiem miło, ale wakacje zbyt szybko mijają, zaraz szkoła... Ekhem, zły temat, idziemy dalej... Co ja chciałam? A tak! Rozdział ma o tysiąc słów więcej niż planowałam, ale nie lubie pisać krótkich rozdziałów, więc to taki bonusik. Dziękuję za poprzednie komentarze. Tak mi na słodziłyście dziewczyny, że wydaje mi się iż ten rozdział jest beznadziejny przez te wasze miłe komentarze, naprawdę. Dzisiaj się nie rozpisuję (ta, akurat), zostawiam rozdział waszej ocenie, no i mam nadzieję, że wyłapałam rażące błędy i takowe się nie pojawią, a nawet jeśli to piszcie. Życzę miłego dnia, nocy, bo zależy, kiedy kto przeczyta. W przypadku jednej czytelniczki, ostatnio była to prawie pierwsza w nocy, hihi. Ja też mam dziwne skłonności do czytania o późnych porach, ale o tym kiedy indziej. Do napisania smerfiątka wy moje.
Tinsley xx
Kolejny świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńWcale nie jest nudny...
Fajnie poznać bliżej rodzinę głównej bohaterki ;)
Pozdrawiam i czekam na next <3
Tak jak mówiłam - wróciłam...
OdpowiedzUsuńHahaha ;) nie mogłam. Popłakałam się ze śmiechu :'D Te przemyślenia na temat Victorii, ahhh... Nie sądziłam, że można mieć, aż taką wyobraźnię.
Co do rodzinki. Fajny opis. Massie. Cóż dużo mówić. Już ją lubię. Małe, rude, wredne. Buahahaha... Uwielbiam takich bohaterów z niewiadomych, nawet dla mnie, powodów ;)
Rozdział cudo ;)
Pozdro
Kate <3
Jak widać można mieć :D Ja też uwielbiam Massie, także piątunia! Male, rude, wredne. Brzmi znajomo :D
UsuńHahaha ;D no w końcu ktoś. Myślałam, że już tylko ja uwielbiam rudzielce ;) piąteczka
UsuńA wyobraźni to tylko pozazdrościć ;P
Kate <3
No hej :D
OdpowiedzUsuńTaaa nie ma to jak pisać kom o 2 w nocy :) też tak mam, że nocą najbardziej lubie czytać :D heh :) ...
Rossdział :* BOMBA :)
Ta rozkmina Laury na temat przyszłości Tori i Johana :D to było coś (ODPAŁ ;D )
Bardzo fajny opis rodzinki :D Wszyscy są tacy pozytywni :) śmiechowi :D Massi hah małe rude (zawsze chciałam być ruda !! :* Dlaczego ja też nie moge tak jak ona ... ojciec-szatyn matka-blondynka ... a takie coś jak Massi jedt rude :( ;) ) wredne . Hah :D ..
A ten nauczyciel to już mnie całkiem powaliło na kolana (Ryjem na kolana hahahah :p ) Taki kolorowy ,odlotowy ,inny ... Pozazdrościc hah :*
Raczej to juz tyle :D Nie moge się doczekać nexta :D !!
Weny życze :D
Kobieto, ty jesteś moim nocnym koszmarem :D Żartuję oczywiście. Chyba nie tylko my lubimy czytać w nocy ^-^ Może my jesteśmy jakimiś wampirami o.O Omg. Wolę nie rozkminiać xD
UsuńHahah nocny koszmar ... Lubie To (y) :D
UsuńWampir !! :D Tu trafiłaś w dziesiątkę :) :*
Dużo ludzi tak do mnie mówi :* :D (nie ja wcale nikogo nie gryze :* :) ;D ... cii ) hah :D
U mnie rozkminy zazwyczaj kończą sie FATALNIE :D :* Więc też wole nie próbować :D :*
Na wstępie powiem, że moja chęć na długie komentarze już dawno się skończyła. Mimo to, postaram się, aby ten komentarz chociaż w połowie dorównywał temu poprzedniemu (to musi być miłość!)...
OdpowiedzUsuńNa drugim wstępie powiem, że masz przestać nam (za przeproszeniem) truć dvpe i pisać, że rozdział jest gorszy od poprzedniego - zwłaszcza, jeśli to nie prawda!
I już w moim szczegółowym rozwinięciu, powiem Ci, dlaczego tak uważam...
Po pierwsze, to mogę Ci szczerze przyznać, że Twoje opisy mogłyby znaleźć się na równi w półce z bestsellerami, a ja osobiście, od razu przełożyłabym je jeszcze wyżej! Jednym słowem wydaje mi się, że ten blog rozwinął Cię jeszcze bardziej, a puste pole do działania, które razem z nim otrzymałaś, stworzył z ciebie dziewczynę z niezwykle szerokim zakresie słownictwa. Rozumiesz? Zakochałam się w tym, jak układasz zdania i każdym kolejnym słowem tworzysz w mojej głowie świat Laury. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że tylko jedno słowo napisane przez autora, może zrujnować wszystko to, co chciał nam pokazać swoimi oczami wyobraźni. Jedno słowo może zburzyć wszystko, co sobie wyobraziliśmy... a to właśnie najgorszy cios dla czytelnika. U ciebie oczywiście niczego takiego nie zauważyłam. Masz szczęście!
Po drugie muszę Ci powiedzieć, że tutaj również mogę poruszyć temat Twoich opisów. To dla mnie niezręczna sytuacja, bo nigdy nie uważałam, aby porównywanie kogokolwiek, byłoby dobrym pomysłem. Tu jednak powiem Ci szczerze, że tak strasznie wkurza mnie świadomość, że inne blogi (oczywiście nie wymienię ich), zwykle te o wiele popularniejsze i częściej odwiedzane, nie mają nic wspólnego z pisaniem, a ich autorzy piszą je bez serca, tylko po to, aby nie zawieść "fanów". Nie będę się już wypowiadać o tym, że fabuła nie jest oryginalna i ciągnie się bez końca, czy o tym, że popełniane są tam notoryczne błędy... Chodzi o to, że dzięki takim opisom mogę widzieć, że naprawdę się starasz i wkładasz w to całe serce...
Oby więcej tak wspaniałych ludzi. Pełnych pasji i wiary w siebie.
Roxx :)
O moja Roksanka przyszła :D Kochanie, mi nie zależy na bardzo długich komentarzach, ale tutaj moi czytelnicy wyraźnie się starają i strasznie dziękuję. Znów mi wspominasz o tej półce, ale mówię ci, że raczej nie zostanę dobrą pisarką, bo jeszcze przed osiemnastym rokiem życia zostanę kretem xD Za długo przy kompie. Hmm, dałaś mi do myślenia. Owszem, ja też sądzę, że ten blog otworzył przede mną szerszy zakres i nie ograniczam się już do fanfiction, a tworzę coś własnego i słowa same układają się w zdania, a zdania w jedną, spójną całość. Hmm, jedno słowo rujnuje całość? Mam szczęście, że nic takiego się nie stało? I super, haha. Tak, rzeczywiście, chyba to zależy od sposobu w jaki autor pokazuje czytelnikowi świat swojego bohatera. Szczerze to myślałam, że ten opis chemika, opis rodziny Laury wszystko zepsuły. Jak widać podoba się wam moja głupota xD Haha. Właśnie obraziłaś tego popularniejkszego autora, bo dla mnie 70 obserwatorów to mnówto ludziuff, a wiem, że nie tylko 70 osób mnie czyta, bo są takie, które przeczytały i nigdy nie skomentowały nawet jednym słowem. Cóż, w sumie to mało mnie to obchodzi, bo pisałam głównie dla siebie, nie wiedząc, że to będzie sukces. Wracając do tego bloga. Ja serio uważałam, że ten rozdział wyszedł mi gorzej niż pierwszy, seriooo. Może dlatego, że czasem mam za mało wiary w siebie? No, ale gdyby naprawdę tak było to czy kiedykolwiek zaczęłabym pisać? Człowiek, który poddaje się ocenie innych, to człowiek odważny. Wiem, że powinnam się liczyć z krytyką, ale przez cały durny rok (DZIŚ MIJA ROOOOOOK, AAAAA) nikt ani razu mnie nie hejtował. Nigdyyyyyyyyy. Za to zawsze były "super, czekam na next". I jak ja mam się rozwijać, jeśli ludzie mi nie mówią, co jest źle? Może niektórzy uważają, że całkiem nieźle piszę, ale ja mam naście lat i nie jestem zawodowcem, więc jak robię coś źle to chciałabym to wiedzieć xD
UsuńDziękuję Roxx, oby więcej takich kochanych osóbek <3
Ps. Coś Kasi nie było... Powinnam się martwić? XD
Chyba próbuje wywalczyć bilety na koncert. XD
UsuńNa początku pragnę cię uroczyście przeprosić : nie załapałam się na rozdział pierwszy, bosh, co za hańba!...
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, ale nie miałam na to głowy.
Rozdział drugi jest, no przyznam, dość zabawny. Jensen ma tylko 96 procent seksu? Ciekawe... Hm!
Uwielbiam te twoje opisy: są szczegółowe, miło mi się je czyta.
Co ta Laura wyrabia, tak na marginesie? Boże, jakie ona ma rozmyślania... Przyszłość Tori i Johana wisi na włosku...
Jak ona czegoś nie wymyśli... ;3
http://harrmionehariet.blogspot.com/ - zapraszam na nowy rozdział cccc;;;;
Weny!
Buziaki, Hariet
Wiesz, że się na ciebie nie gniewam :) Ważne, że wróciłaś. I to ja cię powinnam przeprosić. Zawsze się próbuję zabrać za te tewoje rozdziały to coś mi staje na drodze. Chyba Harmione i ja nie jesteśmy sobie przeznaczeni. xD Na pewno wpadnę :*
UsuńPs. Gdyby życie innych zależało od mojej głównej bohaterki i mojej wyobraźni to uwierz, tam byłoby istne zoo :D Haha, jak w moim śnie. (Nie pytaj xD)
super rozdział nie mogę doczekać się nexta <3 <3 życzę weny
OdpowiedzUsuń